[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieszczącego się dwa piętra wyżej, na przerobionym poddaszu.
Przy drzwiach zawahał się. Co powie, jeżeli istotnie jego ojciec cudownym
sposobem powrócił? Co zrobi? Ale zastanawianie się nad tym nie miało sensu. Nie
mógł nic przewidzieć. Zapukał lekko.
 Mamo?
Nie usłyszał odpowiedzi, ale wydało mu się, że zza drzwi dobiega cichy śmiech i
dzwięk ten natychmiast przeniósł go w przeszłość. Pierwotnie to pomieszczenie
służyło jego rodzicom za salon. Całymi godzinami siadywali na szezlongu,
chichocząc niczym uczniaki, karmiąc gołębie lub patrząc na statki, przepływające
Zatoką Dublińską. Po zaginięciu ojca Artemisa pani Angelina Fowl coraz bardziej
przywiązywała się do tego pokoju, aż w końcu w ogóle przestała go opuszczać.
 Mamo? Dobrze się czujesz?
Wewnątrz rozległy się stłumione głosy i konspiracyjne szepty.
 Mamo, wchodzę.
 Poczekaj chwilę. Timmy, przestań, ty zwierzaku. Mamy gościa.
Timmy? Serce w piersi Artemisa załomotało niczym bęben. Timmy, pieszczotliwe
zdrobnienie, jakim matka nazywała ojca. Timmy i Arty, dwóch mężczyzn w jej życiu.
Nie mógł dłużej czekać. Pchnął podwójne drzwi.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, było światło. Matka zapaliła lampy  to
chyba dobry znak? Artemis wiedział, gdzie siedzi, wiedział dokładnie, gdzie jej
szukać. Ale nie mógł nawet spojrzeć w tamtą stronę. A jeżeli& a jeżeli&
 Tak, czym możemy służyć? Artemis odwrócił się ze wzrokiem wciąż wbitym w
ziemię.
 To ja.
Matka roześmiała się swobodnie i beztrosko.
 Widzę, że to ty, papo. Nie możesz zwolnić syna nawet na jedną noc? W końcu to
nasz miodowy miesiąc.
Artemis wiedział już wszystko. Szaleństwo matki pogłębiło się. Papo? Matka
najwyrazniej wzięła Artemisa za jego własnego dziadka, który nie żył od dziesięciu
lat! Powoli podniósł oczy.
Matka siedziała na szezlongu we wspaniałej sukni ślubnej, z twarzą grubo pokrytą
niestarannie nałożonym makijażem. Ale nie to było najgorsze.
Naprzeciwko niej znajdowała się kukła ojca, zrobiona ze smokingu, który miał na
sobie owego cudownego dnia w katedrze Christchurch czternaście lat temu. Ubranie
zostało wypchane bibułką, a ponad wizytową koszulą widniała poduszka, na której
namalowano szminką rysy twarzy. Wyglądało to niemal śmiesznie. Artemis zdławił
łkanie, a jego nadzieje prysły niczym letnia tęcza.
 Co ty na to, papo?  powiedziała Angelina głębokim basem, poruszając poduszką
niczym brzuchomówca, manipulujący kukiełką.  Dasz swemu synowi wolny
wieczór?
Artemis skinął głową. Cóż innego mógł zrobić?
Twarz Angeliny rozjaśniła szczera radość. Poderwała się z kanapy, ściskając
nierozpoznanego syna.
 Dziękujemy ci, papo. Dziękujemy. Artemis odwzajemnił uścisk, choć miał wrażenie,
że oszukuje.
 Proszę bardzo, ma& Angelino. No, muszę lecieć. Sprawy do załatwienia.
Matka spoczęła obok kukły męża.
 Tak, papo. Idz, nie martw się o nas, umiemy bawić się sami.
Artemis wyszedł, nie oglądając się. Istotnie, miał sprawy do załatwienia, na przykład
musiał wymusić okup od pewnej wróżki. Nie miał czasu dla świata fantazji swojej
matki.
Kapitan Holly Nieduża obejmowała głowę dłońmi. A konkretnie, jedną dłonią. Drugą,
niewidoczną dla kamery, grzebała w cholewce buta. Nie zaszkodzi, myślała Holly,
której umysł w rzeczywistości był kryształowo jasny, aby wrogowie nadal uważali ją
za oszołomioną. Może wówczas zlekceważą jej możliwości; jeśli tak, będzie to ostatni
błąd, jaki popełnią.
Palce Holly zamknęły się na przedmiocie, który uwierał ją w kostkę. Natychmiast
rozpoznała znajomy kształt. %7łołądz! W zamieszaniu pod dębem musiała wpaść jej do
buta, a teraz stanowiła niezwykle istotny atut. Holly potrzebowała jedynie małego
skrawka ziemi, aby odzyskać pełnię mocy.
Ukradkiem rozejrzała się po celi. Sądząc z wyglądu, beton był świeży. Ani jednego
pęknięcia lub odprysku. %7ładnego miejsca, gdzie mogłaby zakopać swoją tajemną
broń. Wstała niepewnie, wypróbowując nogi. Nie tak zle  trochę drżały w okolicy
kolan, ale poza tym były całkiem sprawne. Podeszła do ściany, przywarła policzkiem i
dłońmi do gładkiej powierzchni. Rzeczywiście, świeży beton, gdzieniegdzie jeszcze
mokry. Najwyrazniej więzienie przygotowano specjalnie dla niej.
 Szukamy czegoś?  odezwał się głos, zimny i nieczuły.
Holly odskoczyła od ściany. Ludzki chłopiec stał niecałe dwa metry od niej. Jego
oczy skrywały lustrzane okulary. Wszedł do pomieszczenia bez najmniejszego
hałasu. Nadzwyczajne.
 Siądz, proszę.
Holly nie chciała siąść, proszę. Najbardziej na świecie pragnęła obezwładnić tego
bezczelnego szczeniaka ciosem łokcia, dobrać się do jego żałosnej, bladej skóry.
Artemis musiał dostrzec błysk w jej oczach, gdyż zapytał rozbawiony:
 Coś nam się roi, kapitan Nieduża?
W odpowiedzi Holly jedynie obnażyła zęby.
 Słuchaj, oboje doskonale zdajemy sobie sprawę z obowiązujących reguł. W moim
domu musisz stosować się do moich życzeń. To twoje zasady, nie moje. A ja,
oczywiście, nie życzę sobie naruszenia mojej nietykalności cielesnej, nie chcę też,
byś usiłowała opuścić budynek.
Do Holly nagle dotarło.
 Skąd znasz moje&
 Twoje nazwisko i stopień?  Artemis uśmiechnął się bezradośnie.  Skoro upierasz
się, żeby nosić plakietkę&
Ręka Holly odruchowo powędrowała ku srebrnej plakietce na kombinezonie.
 Ale to jest napisane&
 Wiem, po gnomicku. Tak się składa, że dobrze władam tym językiem. Jak wszyscy
w mojej organizacji.
Holly umilkła, przetrawiając tę horrendalną rewelację.
 Fowlu  powiedziała wreszcie z naciskiem.  Nie masz pojęcia, w co się pakujesz.
Spotkanie naszych światów może oznaczać katastrofę.
Artemis wzruszył ramionami.
 Nie obchodzi mnie nikt z wyjątkiem mojej osoby. A mnie nic się nie stanie, możesz
mi wierzyć. Teraz usiądz, proszę.
Holly usiadła, nie odrywając wzroku od młodocianego potwora.
 A cóż to za wielki plan, Fowlu? Niech zgadnę. Chodzi o panowanie nad światem?
 Jakież to melodramatyczne  zaśmiał się Artemis.  Nie, po prostu chcę bogactwa.
 Złodziej!  plunęła Holly.  Zwyczajny złodziej! Twarz Artemisa wykrzywił grymas
złości, lecz natychmiast zastąpił go zwykły, szyderczy uśmiech.
 Owszem. Złodziej, skoro ci się tak podoba. Ale na pewno nie zwyczajny. Pierwszy
na świecie złodziej międzygatunkowy.
 Pierwszy złodziej międzygatunkowy?  parsknęła kapitan Nieduża.  Błotni Ludzie
okradają nas od tysiącleci! Jak sądzisz, dlaczego mieszkamy pod ziemią?
 To prawda. Ale ja będę pierwszym, który odbierze skrzatom ich złoto.
Holly odrzuciła głowę do tyłu i zaczęła się serdecznie śmiać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl