[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Denn wir fahren,
denn wir fahren,
gegen Engeland. . .
Stryjaszek Pepi wsiadł do samochodu i zawołał do przechodniów, którzy
z wolna opuszczali kryjówki:
 Austriacki żołnierz jak zawsze okazał się zwycięzcą!
%7Å‚ÓATY PTAK
Wzdłuż murów wewnątrz browaru gałęzie jesionów mieszały się z konarami
jaworów, w narożniku muru zaś rosła smukła topola. Pośrodku browaru znajdo-
wał się sad owocowy, a za browarem aż do rzeki rozciągał się sad czereśni i wi-
śni, sześćset drzew w równiutkich szeregach jak żołnierze, za stolarnią trzydzieści
czereśni z największym drzewem pośrodku, a przed biurem rósł zagajnik świer-
ków. I na każdym drzewie znajdowały się gniazda, na każdym drzewie siedziały
i świergotały ptaki, i tak w pogodne dni cały browar obwieszony był ptakami jak
świąteczne drzewko ozdóbkami. Kiedy nadchodziła wiosna przelatywały setki ja-
skółek i oknówek, a gdy zbliżała się zima, przelatywały setki gilów gdzieś aż
z Norwegii i pewne odmiany sikorek znad jezior mazurskich. I kiedy w okolicy
ściemniało się, w letnie dni kreśliły niebo i gwizdały jerzyki, a gdy szły spać,
wśród głębokich ciemności łatały ciche sowy i nietoperze. Sowy latały tak cicho,
jakby na palcach, a skrzydła nietoperzy nie były głośniejsze niż spokojny oddech
człowieka.
W obawie przed nietoperzami matka zamykała okna, bo jeden nietoperz wpadł
jej kiedyś do szafy i kiedy matka się ubierała, to włożyła bluzeczkę wraz z tym
śpiącym nietoperzem, który obudził się na ciele mamusi i chciał sobie lecieć, ma-
musia przeraziła się i odtańczyła jakiś dziwny taniec, krzyczała, ale przestrach
zatkał jej usta, a że ciągle nie wiedziała, co ją tam drapie i co się rusza na jej ciele
obciśniętym bluzeczką, zrozpaczona uderzyła i zabiła nietoperza, rozgniotła go
pod bluzeczką, a kiedy sięgnęła ręką i dotknęła, runęła na ziemię, a ja wraz z oj-
cem przestaliśmy się śmiać, bo myśleliśmy, że matka przygotowuje się do jakiejś
nowej roli, że pokazuje nam, co będzie grać w teatrze.
Sikorki i trznadle, wróble i zięby, i pliszki, wszystkie te ptaki zlatywały się
przed biurem browaru i zasypiały w koronach świerków. Kiedy wziąłem latarkę
i poświeciłem w gąszcz gałęzi, wszystkie pełne były obudzonych ptaków, tak że
mogłem je wziąć do ręki. Cały ten świerkowy zagajnik był ogromnym sklepem
ptasznika, był jak kolorowe karty tomu historii naturalnej, poświęconego ptakom.
I tak siedziały te bezbronne ptaszki na gałęziach świerków, które uginały się
lekko pod ciężarem ptasich skrzydeł i piórek.
139
A kiedy pózniej nadchodziła noc, zaczynały pohukiwać puszczyki i pucha-
cze. Skądś z nieba, ze wszystkich stron browarnianych dachów i gzymsów spadał
w dół cienki gwizd i wołanie, niekiedy dawały sobie te nocne ptaki znaki, uma-
wiając się na spotkanie na kominach browaru i wieżach wentylacyjnych, i wszy-
scy ludzie w browarze, słysząc zewsząd ten lament i to zawodzenie, wszyscy byli
smutni i myśleli o ostatecznych rzeczach człowieka, bo takie głosy i skargi niczym
nożem ryją w sercu tęsknotę.
Stróż nocny, pan Waniatko, rozpościerał w letnie noce wojskowy płaszcz na
trawie pod lipami koło warzelni, kładł się na wznak, u jego nóg zwijał się wierny
piesek Burek, i nocny stróż leżał z założonymi pod głową rękoma, i wpatrywał się
w gwiazdziste niebo, po prostu leżał tak i patrzył, gwiazdy spadały mu na oczy,
ogromne rozłożyste drzewo nieba pełne było gwiazd, a pan Waniatko leżał i upajał
się blaskiem gwiazd. Lubił sowy, które przemykały między drzewami, latały tak
nisko nad nim, a tak cicho, że te browarniane sowy można było tylko zobaczyć,
ale nigdy usłyszeć.
Ja je słyszałem, ale to słyszenie było takie właśnie, jak kiedy jeszcze byłem
ministrantem i chodziłem z zapaloną latarnią z księdzem dziekanem udzielać sa-
kramentu ostatniego namaszczenia, no i kiedy przyszliśmy pewnego razu z za-
paloną latarnią za pózno, ksiądz dziekan otworzył okno i umierający załamał się
i umarł, i jego dusza wyleciała przez okno wydając taki sam dzwięk jak lecąca
sowa.
Kiedy na browarnianych murach i kominach dawały sobie znaki puchacze,
a puszczyki zaczynały pohukiwać i wyć jak oszalałe psy, w każdą taką noc stróż
nocny biegł pod słodownię, a potem pod warzelnię i lodownię, i krzyczał w górę
na puchacze i puszczyki, wołał na nie, wymyślał im i groził laską, jakby to byli
chłopcy na czereśniach. Ale stróż nocny lubił się złościć, lubił krzyczeć, lubił
dawać wszystkim głośno do zrozumienia, że jest w browarze, że nie śpi, że czuwa
i pilnuje.
W takie wieczory siedzieliśmy w domu i nasłuchiwaliśmy przerazliwego po-
grzebowego śpiewu małych sówek, i na to, o czym nie chcieliśmy myśleć, zwra-
cał nam uwagę i czerwonym ołówkiem to podkreślał krzyk nocnego stróża, któ-
ry prosił, a w końcu z całą stanowczością domagał się, aby wszystkie puchacze
i puszczyki odleciały i przestały przywoływać śmierć, żeby przestały wzywać nie-
szczęście na browar i jego mieszkańców. Dopiero po północy stróż uspokajał się
i radosny chodził i budził nas łomocąc w okna i oznajmiając sumiennie, że pu-
chacze dały się przekonać i nad browarem panuje cisza i spokój, wobec czego on
idzie się położyć na wznak i strzec uszami browarnianej kasy, a oczyma patrzeć
na gwiazdy.
A potem, kiedy usnęliśmy, rozległo się ciche pukanie w szybę. Czasami, kiedy
zrywa się wiatr, gałęzie jabłoni kołyszą się lekko i tak delikatnie stukają w okno
pokoju. Ale ojciec siedział na łóżku i słyszał, jak ktoś puka w okno, czyjś kościsty
140
knykieć. A potem przestraszyliśmy się wszyscy, w oknie ukazała się diabelska
twarz, oświetlona gęba tak straszliwa, że matka włożyła sobie róg pierzyny do
ust.
Ale był to nocny stróż pan Waniatko, który machał latarką miotając snopy
światła na swoją twarz i dawał do zrozumienia, że musi nam powiedzieć coś nie-
zwykle ważnego.
Ojciec otworzył i nocny stróż wskazał na postacie, przestraszyliśmy się ich
jeszcze bardziej niż jego twarzy, którą widzieliśmy przed chwilą w oknie. Były to
same tylko poruszające się białe nogi albo unoszące się w powietrzu białe koszule.
I te postacie zbliżyły się do okna, i dopiero po chwili spostrzegliśmy, że są to
wszyscy mielcerze w białych koszulach, rozespani, rozczochrani, a wszyscy robili
to samo: dawali ręką znak, żebyśmy i my także wstali i poszli z nimi, bo nie chcą
być jedynymi, których nocny stróż obudził.
Noc była ciepła, wyszliśmy więc w samych nocnych koszulach, wkładając
jedynie buciki na nogi. A nocny stróż prowadził nas w stronę obór, szedł i od-
wracając się dawał nam ręką znaki, że czeka nas coś niezwykłego, że nie jest to
wcale wół, który wpadł do gnojówki jak w zeszłym roku w nocy, że nie są to
też związani bandyci, bo zdarzyło mu się przed dwoma laty związać dwoje ko-
chanków i o północy przyprowadzić ich tatusiowi pod okno, ale nigdy jeszcze nie
widziałem nocnego stróża tak uroczystego i kipiącego wprost tajemnicą jak teraz.
Od obór ruszyliśmy cichutko w stronę stolarni, pan Waniatko obrócił się teraz,
na koalicyjce na jego piersi paliła się latarka, i nocny stróż oburącz pokazywał
nam, żebyśmy byli cisi, jeszcze cichsi, dyrygował nami jak orkiestrą smyczkową,
żebyśmy szli tak cichutko, jakbyśmy unosili się w powietrzu. I sam stróż nocny
rozgarnął wysokie liście łopianów i wszedł po pas w zarośla mokrych liści, latarka
oświetlała zielony półmrok pod listowiem, mielcerze w białych gaciach zawahali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl