[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A ta kobieta była Mary Beth Sturnevan wypisana dużymi literami.
Oczywiście była starsza, ale również wyższa, piękniejsza, o wiele bardziej
pociągająca niż oryginał kiedykolwiek był.
Alarm rozdzwonił się w głębi umysłu Quinceya Morrisa.
Cofnął się, zmuszając ją do puszczenia jego ręki.
- Nie trzeba się odwdzięczać, ma'am. - powiedział. - Cieszę się, że mogłem
pomóc.
Wtedy się uśmiechnęła, a dla niego było to jakby anioły śpiewały.
- Pozwól przynajmniej, że postawię ci lunch. - wskazała w kierunku
budynku, który przed chwilą opuścił. - To miejsce nie wygląda jakby
pracował tu Wolfgang Puck, ale jedzenie prawdopodobnie nas nie zabije. -
lekko przechyliła na bok głowę. - Chyba że masz lepszy pomysł?
Lepszy pomysł? Tak, mógłbym mieć. Co powiesz na pokonanie
światowego rekordu prędkości pomiędzy tu a najbliższym motelem i
będziemy pieprzyć się aż nam uszy zaczną krwawić? Co powiesz na ślub,
założenie rodziny i niezbliżanie się do Salem w Massachusetts na jak
długo będziemy żyć? A może pojedziemy w kierunku zachodu słońca i
zobaczymy czy znajdziemy to całe 'długo i szczęśliwie', o którym zawsze
słyszę?
Morris wziął głęboki wdech i powoli go wypuścił. Wtedy cofnął się
kolejny krok, jego twarzy nie pokazała jak wiele go to kosztowało.
Kolejny był łatwiejszy, troszeczkę.
- To bardzo miłe z twojej strony, - powiedział z najlepszym uśmiechem na
jaki było go stać. - ale przed chwilą jadłem i jestem trochę opózniony z
terminem. Jednak dziękuję za ofertę.
Przeszedł do swojego auta i wszedł do środka. Po uruchomieniu spojrzał w
tył i zobaczył, że nadal tam stała, gapiąc się na niego. Już się nie
uśmiechała.
Opuścił okno i z wymuszoną życzliwością powiedział,
- %7łyczę szerokiej drogi.
Jej głos nie wydawał się bardzo głośny, ale wystarczająco nośny żeby
dobrze usłyszał.
- Ona cię zabije, ty bezjajowy bękarcie. Wyrwie twoje flaki i zawiąże
wokół twojej szyi jak muszkę. Ona zrobi ci...
Morris wrzucił bieg i ruszył pełnym gazem. Po chwili, już nie słyszał jej
głosu.
Poza wnętrzem jego głowy.
Jechał przez następne czterdzieści minut i minął wyjazd bez dalszych
przeszkód.
Był na I-91 w kierunku na Hartford gdy zauważył autostopowicza, który
wyglądał ogólnie znajomo. Gdy Morris podjechał bliżej, zdał sobie
sprawę, że to demon Nazista z budynku Barry'ego Love, ten z głową
dzika. Istota trzymała ręcznie robiony znak, na którym pisało "Jedziesz do
piekła?". Jego świńska głowa obracała się, patrząc na auto Morrisa gdy go
mijał.
To było pół godziny pózniej gdy natknął się na gang motocyklowy.
Nie był pewien skąd oni się wzięli, ale nagle choppery były w jego
lusterku, nadjeżdżając szybko. Było ich przynajmniej dwudziestu i, jak
Morris patrzył, indywidualizowane Harleye zaczęły zjeżdżać w lewo na
drugi pas drogi.
Morris pomyślał o próbie ich wyprzedzenia, ale zdał sobie sprawę jak
daremne by to było - to Oldmobilem teraz jechał, nie Porsche Carrera. A
poza tym, motorzyści nie robili żadnych wrogich ruchów. Mogli być
zwykłą grupą prostaków macho w drodze na jakąś piwną popijawę.
A jeśli dojdzie do kłopotów, Morris miał jedną wielką przewagę. Harleye
miały szybkość, ale Old miał wagę. W razie jakiejś kolizji pomiędzy
motorem a samochodem, motor był przegranym - i to samo tyczy się
również tego kto nim jedzie.
Prowadzący motocykl zaczął jechać na równi z Oldmobielem. Przy
szybkości autostradowej nie można bezpiecznie oderwać oczu od drogi na
długo, ale Morris pomyślał, że nie może sobie również pozwolić na
wpadnięcie w zasadzkę. Zaryzykował zerknięcie na lewo żeby mieć lepsze
pojęcie z czym się mierzył. Po kilku sekundach, powrócił spojrzeniem na
drogę przez sobą. Jego normalnie ruchoma twarz nie miała żadnego
wyrazu, absolutnie żadnego.
To co zobaczył na Harleyu było z wielu względów standardowe wydanie
motocyklistów spod prawa: krępe ciało ubrane w buty, brudne niebieskie
dżinsy i kurtkę z dżinsu bez rękawów ze znakiem jakiegoś klubu na
plecach, całość dopełniał poobijany kask typu nazistowskiego hełmu z
insygniami swastyki na boku. Jedyne co nie odpowiadało stereotypowi
była twarz.
Ponieważ żadnej nie było.
Nawet z pośpiesznym zerknięciem, Morris zauważył, że kask znajdował
się na nagiej czaszce, bez skrawka ciała czy włosów. Po chwili Morris
zaryzykował kolejne spojrzenie, a tym razem motorzysta patrzył na niego,
jego czarne, puste oczodoły zdawały się zawierać niekończącą się noc.
Czaszko-twarz nadal miała wszystkie zęby i wydawały się szczerzyć do
Morrisa gdy motocyklista pomachał do niego przyjaznie, następnie
przyśpieszył i odjechał na przód, rechta martwej zgrai podążała za nim.
Gdy go minęli, Morris mógł widzieć, że każda kurtka miała ten sam
symbol: stylizowana czaszka z krwią wyciekającą z oczodołów. Na górze
obrazka, gotyckimi literami pisało "Anioły Piekła", a pod czaszką dodano:
"Na Kurewsko Poważnie".
Gdy przejechał ostatni motocyklista, odwrócił się bezmięsną twarzą do
Morrisa i krzyknął,
- Do zobaczenia w Salem, Skurwysynu!
Wtedy, prawie mimochodem, rzucił otwartą puszką piwa w przednią szybę
Morrisa.
Prawie pełna puszka uderzyła w szkło z ostrym trzaskiem i odbiła się,
rozlewając pieniącego się Budweisera po całym polu widzenia Morrisa.
Gwałtownie skręcił autem na prawo, co spowodowało poślizg. Morris
ściągnął stopę z gazu, ale miał na tyle rozsądku, że nie wcisnął hamulca.
Old zjechał z drogi na pobocze i uderzył w barierkę pod kątem. Morris
przedobrzył z poprawą, co zaprowadziło auto z powrotem na drogę i na jej
lewą stronę. Nadal nie hamował, ale inercja i kompresja silnika
spowalniały samochód, i zdołał odzyskać kontrolę, dziękując niebiosom,
że ruch dopiero nadchodził za nim.
Sprowadził Olda na prawą stronę, a następnie w końcu wcisnął hamulec,
powoli zatrzymując auto na poboczu.
Siedział tam przez kilka minut, czekając aż jego serce wróci do
normalnego rytmu. Nie zawracał sobie głowy sprawdzaniem czy na drodze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl