[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Raniewska:
Czemu się gniewasz, Waria? Dokucza ci Aopachinem to i cóż? Chcesz, to wyjdz za
Aopachina, to dobry, ciekawy człowiek. Nie chcesz - nie wychodz: przecież, złotko, nikt cię
nie przymusza...
Waria:
Ja na tę sprawę patrzę poważnie, mamusiu, nie ma co ukrywać. Owszem, to dobry
człowiek i podoba mi się.
Raniewska:
Więc idz za niego. Po co czekać, nie rozumiem.
Waria:
Mamusiu, toż ja nie mogę mu się oświadczyć. Już od dwóch lat wszyscy mi o nim
mówią, wszyscy mówią, a on milczy, albo żartuje. Rozumiem. On bogaci się, jest zajęty, ja
mu nie w głowie. Gdybym miała pieniądze, choć troszeczkę, choć sto rubli, rzuciłabym
wszystko, uciekła gdzieś daleko. Wstąpiłabym do klasztoru.
Trofimow:
Zbożne życie!
Waria:
(do Trofimowa)
Studentowi wypada być rozumnym!
(Miękko, ze łzami)
Jaki się pan, Pietia, zrobił nieładny, jak postarzał!
(Do Raniewskiej, już nie płacząc)
Tylko że oto bez pracy nie wytrzymam, mamo. W każdej chwili muszę być czymś
zajęta.
(Wchodzi Jasza)
Jasza:
(z trudem powstrzymując śmiech)
Jepichodow złamał kij bilardowy...
(Wychodzi)
Waria:
Czemóż to Jepichodow jest tutaj? Kto mu pozwolił grać w bilard? Nie pojmuję tych
ludzi...
(Wychodzi)
Raniewska:
Pietia, proszę jej nie drażnić, pan widzi, że i bez tego ma zmartwienie.
Trofimow:
Za wiele okazuje gorliwości, wtrąca się nie do swoich rzeczy. Przez całe lato nie
dawała spokoju ani mnie, ani Anusi, bała się, żeby nie było między nami romansu. Co jej do
tego? Przy tym nie dawałem żadnego powodu, jestem taki daleki od tych banalności.
Raniewska:
No, a ja jestem widać poniżej miłości.
(Bardzo niespokojna)
Czemuż nie ma Leonida? Pragnę tylko wiedzieć, czy majątek sprzedany, czy nie.
Nieszczęście wydaje mi się tak bardzo nieprawdopodobne, że wprost nie wiem, co myśleć,
gubię się w domysłach... Lada chwila mogę krzyknąć... mogę zrobić jakieś głupstwo. Niech
mnie pan ratuje, Pietia. Proszę mówić cokolwiek, cokolwiek.
Trofimow:
Czy dziś majątek sprzedany, czy nie sprzedany - to przecież wszystko jedno. To już
sprawa przesądzona, powrotu nie ma, ścieżka zarosła. proszę się uspokoić, kochana pani. Nie
trzeba się łudzić, choć raz w życiu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.
Raniewska:
Jakiej prawdzie? Pan widzi, gdzie prawda, a gdzie nieprawda, a ja jakbym straciła
wzrok, nic nie widzę. Pan śmiało rozstrzyga wszelkie ważne zagadnienia, ale proszę
powiedzieć, kochanie, czy to nie dlatego, żeś młody, żeś jeszcze nie zdążył przecierpieć ani
jednego ze swoich zagadnień? Odważnie patrzy pan w przyszłość - czy nie dlatego, że nie
widzi pan i nie oczekuje niczego strasznego, bo życie jeszcze się ukrywa przed pańskim
młodym wzrokiem? Jest pan śmielszy, uczciwszy, głębszy od nas, ale proszę się zastanowić,
być wielkodusznym, choć tycio,
(Pokazuje na palcu)
okazać współczucie. Przecież ja się tutaj urodziłam, tutaj mieszkali moi rodzice, mój
dziad, ja ten dom kocham, bez sadu wiśniowego nie rozumiem życia, jeżeli już koniecznie
trzeba sprzedać, sprzedajcież i mnie razem z sadem...
(Obejmuje Trofimowa, całuje go w czoło)
Wszak mój syn utonął tutaj...
(Płacze)
Proszę mi okazać współczucie, dobry, zacny człowieku.
Trofimow:
Pani wie, że współczuję z całej duszy.
Raniewska:
Ale to trzeba powiedzieć inaczej, inaczej...
(Dobywa chustkę, na podłogę spada depesza)
Jak mi dziś ciężko na duszy, nie ma pan pojęcia. Tu dla mnie za hałaśliwie, dusza drży
na każdy szmer, cała dygocę, pójść zaś do siebie nie mogę, w ciszy i samotności jest mi
straszno. Proszę mnie nie potępiać, Pietia... Kocham pana jak krewnego. Chętnie bym wydała
za pana Anię, przysięgam, ale, złotko, trzeba się przecież uczyć, trzeba skończyć uniwersytet.
Pan nic nie robi, tyle tylko, że los przerzuca pana z miejsca na miejsce - to takie dziwne...
prawda? Prawda? I przecież trzeba coś zrobić z brodą, żeby jakoś rosła...
(Zmieje się)
Zabawny pan!
Trofimow:
(podnosi depeszę)
Nie życzę sobie być gładyszem (człowiek nadto dbający o swoją powierzchowność).
Raniewska:
To depesza z Paryża. Otrzymuję co dzień. I wczoraj, i dzisiaj. Ten dziki człowiek
znów zachorował, znów jest mu gorzej... Prosi o przebaczenie, błaga, żebym przyjechała, i
właściwie mówiąc powinna bym pojechać do Paryża, posiedzieć przy nim. Pietia, robi pan
surową minę, ale cóż mam począć, złotko, co mam począć, on chory, osamotniony,
nieszczęśliwy, a któż mu da w porę lekarstwo? I po co mam ukrywać, albo milczeć: kocham
go, to jasne. Kocham, kocham... Jest to kula u nogi, razem z nim idę na dno, lecz ja tę kulę
kocham i żyć bez niej nie mogę.
(Zciska rękę Trofimowa)
Proszę nie myśleć o mnie zle, Pietia, i proszę nic nie mówić, nic...
Trofimow:
(przez łzy)
Na miłość Boga, proszę mi wybaczyć szczerość: przecie ograbił panią!
Raniewska:
Nie, nie, nie, tak nie trzeba mówić...
(Zatyka sobie uszy)
Trofimow:
Przecie to łotr i tylko pani o tym wie! Lichota, nędzna lichota...
Raniewska:
(z hamowanym gniewem)
Ma pan dwadzieścia sześć czy dwadzieścia siedem lat, a właściwie jest jeszcze
uczniakiem drugiej klasy!
Trofimow:
Niech i tak będzie!
Raniewska:
Trzeba być mężczyzną, w pana wieku trzeba rozumieć tych, którzy kochają. I samemu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl