[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Niewiele osób słyszało. Zwiadczy usługi tylko osobom, za które ktoś poręczył.
Chloe włożyła pieniądze do kasy.
- Mogłabyś za mnie poręczyć? - spytała z namysłem.
- Jasne. A czego potrzebujesz?
- Nie wiem. Może ona mi powie.
R
L
T
Nova Berry wyglądała jak hikorowa witka - wysoka, szczupła i węzlasta. Znała swoich przod-
ków na setki lat wstecz. W obecnych czasach jej zajęcie było uważane za atrakcję turystyczną, ale w
dawnych czasach kobiety Berrych słynęły ze swoich naturalnych leków. Kora wiązu na problemy tra-
wienne. Czerwona koniczyna na choroby skóry. Nagietek na comiesięczne kobiece przypadłości. Te-
raz, gdy maalox i panadol można kupić w sklepie, Nova musiała nieco podrasować swoje przepisy.
Rozgłosiła zatem, że jej lekarstwo na zgagę leczy także złamane serca, lek na bolesne miesiączki po-
maga zajść w ciążę - lub przed nią chroni, zależnie od potrzeb. W połowie przypadków leki działały,
bo kobiety Berrych jedno wiedziały na pewno: że głównym składnikiem każdego leku jest sugestia.
Dzieci Novy prowadziły sklep, a ona miała swoją pracownię na zapleczu. Josey wprowadziła
tam Chloe, odgarniając zasłonę oddzielającą pokoik od sklepu. Nova siedziała przy stole, rozgniatając
lawendę w mozdzierzu. Z odtwarzacza CD od wnuków płynęła piosenka Patsy Cline.
Na widok wchodzących podniosła głowę.
- Josey! Mam olejek dla twojej matki. Przeproś ją ode mnie za tę zwłokę, ale byłam zajęta nagłą
epidemią zatwardzenia. - Wstała i podała Josey małą szklaną fiolkę. Josey dyskretnie wręczyła jej pie-
niądze, które Nova schowała za dekolt. - A może tym razem skusisz się na szaliczek? - Wskazała kąt
pomieszczenia, gdzie tłoczyły się kłębki włóczki - na półkach, w koszach, wszędzie. Nova robiła na
drutach dwa do trzech szalików tygodniowo. Wisiały wszędzie, nawet wśród pęków suszonych ziół. -
Czerwień to twój magiczny kolor Josey. Wybierz czerwony.
- Nie, dziękuję. - Josey skinęła na stojącą obok zasłony Chloe, by podeszła. Usłuchała nieśmia-
ło. Josey wzięła ją za rękę i pociągnęła dalej. - To jest Chloe Finley.
Nova zmierzyła ją wzrokiem.
- Z tych Finleyów, co hodowali kukurydzę? Chloe odkaszlnęła.
- Tak, to moi pradziadkowie.
- W dzieciństwie znałam twoją prababkę. Płaciła mojej matce białą kukurydzą za lekarstwo z
kasztanów na żylaki. Też na to cierpisz?
- Na żylaki? - zdziwiła się Chloe. - Nie.
- Więc co? - Kiedy Chloe się wahała, Nova odwróciła się do Josey. - Przymierz przed lustrem
moje szaliki. Czerwień, Josey. Czerwień da ci to, czego chcesz. Idz.
Josey odeszła w kąt pokoiku. Nova wzięła Chloe pod ramię i odprowadziła ją na bok, ale i tak
było słychać, co powiedziała.
- Co Nova może dla ciebie zrobić?
- Chcę komuś wybaczyć - odparła Chloe. - Albo żyć dalej. Ma pani coś, co na to pomoże?
Nova zastanawiała się przez chwilę.
R
L
T
- Potrzebujesz herbatki z pokrzywy. - Podeszła do stołu i otworzyła jeden z dziesiątków szkla-
nych słoików. - Zaparzasz jak herbatę. - Wygarnęła nieco suszonego ziela do małej papierowej koper-
ty.
- Pokrzywa. - Chloe usiłowała się roześmiać, ale głos miała przestraszony. - Będzie bolało?
- Miłość czasem boli. Ale herbatka nie sprawia bólu. Podpowiada twojemu sercu, co masz zro-
bić. Serce, dziecko, pamiętaj. Kiedy musisz podjąć taką decyzję, słuchaj serca.
- Dziękuję - powiedziała Chloe, biorąc kopertę. - Ile jestem winna?
- Josey zapłaci - oznajmiła Nova. - To cena za podsłuchiwanie.
Josey odwiozła Chloe do sądu i pojechała do domu. Ledwie zdążyła przekroczyć próg, Marga-
ret upomniała ją za opieszałość, wyrwała jej olejek i ruszyła na poszukiwanie Heleny. Olejek należy
natychmiast nanieść na framugi, oznajmiła, ponieważ zbliża się Zwięto Dziękczynienia i Boże Naro-
dzenie i ludzie zaczną bez opamiętania składać wizyty. Margaret zamierzała zdławić te zapędy w za-
rodku.
Josey ruszyła na górę, by nie wchodzić w drogę matce, która najwyrazniej wkroczyła na ścieżkę
wojenną. Margaret nienawidziła świąt. Pojawiała się na wszystkich świątecznych uroczystościach, po-
nieważ tego od niej oczekiwano, ale Boże Narodzenie miało w sobie coś, co ją szczególnie odpychało.
Josey już wiele lat temu nauczyła się unikać matki, kiedy ta wpadała w taki humor.
Wchodząc do pokoju, rozpięła płaszcz. Podeszła prosto do szafy, ponieważ zawsze tak robiła;
kiedyś tylko ze względu na słodycze, teraz także, żeby zobaczyć Dellę Lee, porozmawiać z nią i po-
kłócić się. Zaczęła wręcz na to czekać.
A to znaczyło, że Della Lee wreszcie zdołała doprowadzić ją do szaleństwa.
Kiedy otworzyła drzwi, Della Lee siedziała jak zawsze na śpiworze, ale nie dumała już nad sta-
rymi zeszytami. Nadal miała na sobie wszystkie swoje ubrania, ale zmyła makijaż, a diadem położyła
na kolanach i spoglądała na niego tęsknie.
- Dello Lee!
Della Lee podniosła głowę z uśmiechem. Bez makijażu wydawała się młodsza. Skórę miała
prawie przejrzystą, jak u dziecka.
- Wygrałam to na konkursie Małej Miss Aysego Stoku, kiedy miałam sześć lat.
Josey przyklękła. Płaszcz rozpostarł się wokół niej na podłodze.
- Musiałaś być ładnym dzieckiem.
- Tak. - Della Lee położyła diadem na podłodze i przysunęła go w stronę Josey. - Proszę. Mo-
żesz wziąć. Włóż.
Josey pokręciła głową.
- Moje włosy nie nadają się do diademów. Wszystko się w nich gubi.
- Proszę. Westchnęła, włożyła ozdobę na głowę i rozłożyła ręce,
R
L
T
oczekując złośliwości.
Ale Della Lee powiedziała:
- Bardzo ładnie. I, przy okazji, ładny szalik.
Josey zerknęła na niego i natychmiast go zdjęła. Dzięki Bogu, że miała go pod płaszczem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl