[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kraju! Wasza eskorta może zostać tutaj. - Obłudny tłuścioch rozłożył szeroko ręce, by uścisnąć
Afrit, ale grymas na jego twarzy zdradzał wyraznie, że nie jest uradowany widokiem jej towarzyszy.
- Wasza Zwiątobliwość, ci ludzie bronili mnie do tej pory i chcę, by pozostali u mego boku. -
Ujęła jego dłonie w swoje, nie pozwalając się uściskać, i wprowadziła go do pałacu. Wewnątrz,
wśród głębokich cieni czuwali kolejni żołnierze. Na widok Afrit jęli rozglądać się podejrzliwie;
księżniczka nie zatrzymała się, lecz ruszyła ku otwartym drzwiom odległego, łukowato sklepionego
wejścia.
Przeszli przez nie i Conan stwierdził, że dotarli oto do rozległej komnaty, gdzie po raz pierwszy
ujrzał rodzinę królewską i gdzie walczył z zapaśnikiem, Khadą Khufim. W znajdującej się na
podwyższeniu części pomieszczenia miast straży zasiadali teraz notable i kapłani, w większości
mocno sponiewierani i wycieńczeni; ich ceremonialne szaty wciąż nosiły ślady dramatycznych
przeżyć z ubiegłej nocy. Stali lub siedzieli w luznych grupkach, zebrani wokół miękkiej sofy, na
której w pozie, jaką zwykł był przyjmować jego ojciec, leżał rozciągnięty wygodnie młodziutki,
dwulicowy Eblis. Na widok swej przyrodniej siostry młody książę uniósł wzrok z nieskrywanym
zaskoczeniem i niezadowoleniem. Reakcja dworzan była bardziej entuzjastyczna. Siedzący
powstali z miejsc i podeszli do Afrit, kłaniając się jej w pas. Na ich twarzach malowała się cała
gama rozmaitych odczuć, od wyraznej ulgi, poprzez niepewność, aż po zawoalowaną życzliwość, i
ci ostatni spoglądali z niepokojem na towarzyszących dziewczynie przybocznych.
Po chwili księżniczka prowadziła już gwałtowną wymianę zdań z dziesięcioma osobami naraz,
debatując nad losami królestwa. Rozmowa szybko przyjęła ton poważnej dyskusji politycznej i
nabrała szczególnego znaczenia, Conan zrozumiał, że frakcja kapłańska mianowała Afrit regentką,
celem jej zaś miała być szybka odbudowa systemu administracyjnego miasta i zapobieżenie wojnie
domowej, przynajmniej dopóki męski potomek Ebnezuba nie osiągnie odpowiedniego wieku, by
mógł objąć tron.
Odpowiedzi Afrit robiły wrażenie. Z łatwością dyskutowała o ważnych kwestiach, zachowując
naturalną, swobodną, acz dystyngowaną postawę, a jej policzki pokraśniały jak rankiem w
obecności Conana. Dworzanie również zorientowali się, że mają do czynienia z rezolutną i
inteligentną osóbką, ci zaś, którzy chcieli nakłonić ją do przedwczesnych zobowiązań i
nieprzemyślanych oświadczeń, ponieśli klęskę. Conan uznał, że obejdzie się bez potrzeby użycia
argumentu siły; postanowił stanąć gdzieś z boku, by nie rzucać się w oczy.
Spośród obecnych jedynie, rozparty na swojej sofie, Eblis wyglądał na niezadowolonego.
Zwlókł się jednak w końcu z leżanki i z rękami splecionymi kurczowo pod połami krzykliwej,
ozdobionej wizerunkami gwiazd peleryny podszedł powłócząc nogami do grupki debatujących
notabli.
Asrafel stwierdziwszy, że negocjacje dworskie rozpoczęły się na dobre, stanął obok Conana.
- Wygląda na to - rzekł - że nim słońce stanie w zenicie, księżniczka zasiądzie na tronie, i to
dzięki naszej pomocy. Dziwne, ale nigdy nie sądziłem, że zyskam sobie przychylność rodziny
królewskiej.
- Zaprawdę, Conanie - wtrącił radośnie Izajab - widzi mi się, że to zadanie nie będzie wcale tak
trudne, jak przewidywałeś.
- Conanie? - wykrzyknął z przejęciem książę Eblis, przerywając trwające w sali dysputy. - A
więc to jest ten cudzoziemski szpieg, zabójca mego ojca! Jak śmiesz tu przychodzić? - Zwiadom, że
wzrok wszystkich spoczął na nim, Conan speszył się i na moment odebrało mu mowę. Zdumiał się
jeszcze bardziej, gdy chłopak rzucił się nań, dobywając spod płaszcza długi, zakrzywiony sztylet.
Cymmerianin bez trudu zszedł z linii ciosu zapalczywego gołowąsa. Izajab wszelako był wolniejszy i
sięgając głowni miecza, otrzymał cięcie w ramię. Książę znów rzucił się na Conana, wymachując
dziko trzymanym w ręku sztyletem.
Conan nie dobył broni, tylko wielkim jak bochen chleba kułakiem wyrżnął w dłoń trzymającą
nóż. Cios był szybszy, niż mogłoby go zarejestrować oko, sztylet odbił się od boku głowy księcia i
wypadł spomiędzy jego zdrętwiałych palców, by ze zgrzytem poszorować po kamiennej posadzce.
Eblis dotknął dłonią rozciętego ucha. Uniósł ociekającą krwią dłoń do twarzy, a z jego ust
popłynął przerazliwy, pełen bólu krzyk.
Dworzanie podbiegli, by go uspokoić i pocieszyć, ale tylko Afrit ośmieliła się podejść do
Conana i dwóch jego klnących kamratów. Uścisnęła jego dłoń i zaraz ją puściła.
- Posłuchaj, Conanie! Musisz stąd odejść. Natychmiast! - Skinął głową ze smutkiem. - Tak.
Odejdę. Na szczęście nic się nie stało. Gołowąs wyje jak potępieniec, ale to tylko lekkie zadrapanie.
- Księżniczka pokręciła głową i z pobladłą twarzą rzuciła pospiesznie. - Nie rozumiesz, Conanie.
Sztylet był zatruty. Książę musiał go dostać od swojej matki. Eblis już wkrótce umrze. Obawiam się,
że twój przyjaciel również! - Przeniosła strwożone spojrzenie na Izajaba, który stał blady jak ściana,
przyciskając dłoń do zranionego ramienia, usiłując zatamować krwotok.
- Wielmoże z pewnością zażądają twojej głowy w zamian za życie chłopca!
Conan był kompletnie zdezorientowany; słyszał dziarski krok drużyny żołnierzy zbliżających się
do komnaty.
- A co z tobą, Afrit?
- Nie lękaj się. Nic mi nie grozi. Jestem ostatnią dziedziczką z rodu królewskiego, jaka im
pozostała! Ty jednak... - zacisnęła wiotkie dłonie na jego ramieniu i pchając całym ciałem
spróbowała odwrócić go w stronę drzwi.
- Uciekaj, póki jeszcze możesz! - Obejrzała się trwożnie przez ramię, po czym nieco ciszej
dodała: - Gdy obejmę władzę, postaram się chronić twych przyjaciół. Dla ciebie jednak, Conanie,
nie ma w Abaddrah miejsca. Tu czeka cię jedynie śmierć. Idz już, mój ukochany!
Conan usłyszał, że łamie się jej głos. Była bliska łez. Cymmerianin spojrzał na nią po raz
ostatni, a potem odwrócił się w kierunku wyjścia, ciągnąc za sobą Izajaba i Asrafela. %7łołnierze
próbowali zagrodzić im drogę, lecz w obliczu desperacji i zdecydowania rosłego górala z Północy
zrejterowali. Ci, co wykazali się słabszym refleksem, zostali brutalnie zepchnięci z drogi przez
trzech łupieżców, którzy przy wtórze świstu dobywanych mieczy wpadli niczym burza na korytarz.
%7łołnierze wciąż nie mieli jednego dowódcy, a Conan zwiódł ich, wyprowadzając atak
pomiędzy noszące różne mundury dwie grupy straży. Wymachiwał mieczem jak oszalały, lecz
używał go tylko do blokowania cięć, które weń wymierzono. Po krótkiej acz zażartej potyczce w
korytarzu, trzej łupieżcy wybiegli na schody pałacowe, przed którymi zgromadziły się tłumy
mieszkańców Abaddrah. Celnymi kopnięciami obutej w sandał stopy Conan strącił ze schodów
dwóch ostatnich, stojących im na drodze uzbrojonych kapłanów. Następnie pomógł zejść po
schodach słaniającemu się na nogach Izajabowi, Asrafel zaś dzielnie osłaniał ich tyły. Cymmerianin
zmierzał ku rydwanom pozostawionym u podnóża schodów. Dotarł do najbliższego, wskoczył na
platformę, schwycił zdezorientowanego woznicę za kołnierz i przerzucił go bezceremonialnie przez
burtę. Gdy jego kamraci znalezli siew rydwanie, barbarzyńca schwycił cugle i trzaśnięciem z bata
obudził czwórkę karych wałachów, w które zaprzężony był rydwan. Następnie używając bata i
gromkich okrzyków, skierował ciągnące pojazd konie w stronę pałacowej bramy. Na widok
rozpędzonego rydwanu zgromadzony tłum rozstępował się w popłochu na wszystkie strony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl