[ Pobierz całość w formacie PDF ]

poznaję, że się szarpią, a walka jest zacięta. Dziewczyna nie daje mi szansy
na odwrócenie wzroku, muszę się cały czas pilnować. Przez moment
odsłania bok, co szybko wykorzystuję, wypalając jej dłońmi dziurę, w której
po chwili ukazują się wnętrzności. Trudno mi ukryć przerażenie tym, co się
stało, i obrzydzenie tym, co widzę, ale nie daję się wytrącić z równowagi.
Przepalam kolejno jej naczynia krwionośne, powodując obfity krwotok.
Dziewczyna patrzy na sączącą się z boku krew i na chwilę zamiera. Płaczę,
ona podnosi na mnie wzrok i pyta:
 Po co to wszystko? O co tu chodzi? To jest złość dwójki kochanków?
Tylko dlatego chcecie nas zabić? Z zazdrości?
 Nigdy tego nie zrozumiesz  odpowiadam.  Jesteś zbyt próżna na to,
by zrozumieć!  budzę w sobie złość, by nie poddać się jej niewinnym
pytaniom.
 Jemu się ze mną podobało& Nasze wspólne noce.
Wiem, że kłamie mi prosto w oczy, ale zwiększam temperaturę
i stapiam jej skórę, z której powoli robi się popiół.
 Nie wiesz, o czym mówisz  syczę w jej stronę.
 A ty nadal go kochasz.
Tym zdaniem wytrąca mnie z równowagi i nim się orientuję, leżę na
ziemi przygnieciona jej ciałem, z którego powoli uchodzi życie. Dostrzegam
Ariesa, który podbiega i ściąga ze mnie dziewczynę. Nad ramieniem
chłopaka dostrzegam Jacoba, który wykorzystał moment i właśnie
wycelował w naszą stronę masywny, ostro ciosany kamień. Na moment
zastygam w przerażeniu, a potem dopada mnie wilcza furia. Przyciągam
Ariesa do siebie i przewracam go na ziemię, a wokół nas powstaje złota
atmosfera, tak gęsta, że przysłania mi widok na świat. Tulę go do siebie,
jednocześnie dociskając do ziemi. Kamień rzucony w naszą stronę spala się
po zetknięciu z chroniącą nas kulą. Do środka wpada jedynie trochę popiołu.
Wstajemy wyczerpani, chociaż to jeszcze nie koniec walki. Po prawej stronie
dostrzegam Jacoba, który czyha na nas ukryty wśród zarośli. Jessica leży
nieruchomo, więc zakładam, że albo udaje, albo nie żyje. Ostrożności nigdy
za wiele. Aries rusza na starcie z Devolem, a ja podchodzę do dziewczyny,
kucam przy niej i sprawdzam puls. Nic nie wyczuwam&
Odwracam się, a napływające do oczu łzy zamazują mi obraz. Wiem, że
Aries walczy i wiem, że muszę mu pomóc. Biorę się więc w garść.
 Ona nie żyje&  mówię jakby do siebie, a mój głos mimo to rozchodzi
się echem po polanie.
Jacob pada na ziemię.
 On też.
Biegnę po torbę, którą schowałam pod liśćmi, podchodzę do dziewczyny,
wyjmując z torby igłę i nić. Siadam na kolanach i nie próbując
powstrzymywać łez, zszywam jej rany.
 Co robisz?  pyta zdziwiony Golden, który nagle pojawia się przy mnie.
 Tylko to mogę teraz dla niej zrobić  odpowiadam, nie przerywając.
Stoi nade mną przez chwilę, obserwując moje precyzyjne ruchy.
 Mogę pożyczyć trochę& tego?  odzywa się po chwili, a ja kiwam
głową.
Zabiera z mojej torebki potrzebne narzędzia i oddala się spiesznym
krokiem do leżących na drugim końcu polany zwłok. Gdy kończę szyć,
obmywam Jessice twarz z krwi i potu wodą, którą rano zgarnęłam
pospiesznie ze stołu. Przyglądam się jej jeszcze przez chwilę, po czym
nakrywam ją kocem przemyconym na polanę w torbie.
Idę w stronę Ariesa, który przykrywa ciało Jacoba. Widzę, że płacze,
i pozwalam mu stać tam samemu do momentu, gdy nie uzna za stosowne, by
wracać. Po kilku minutach Aries odwraca się, podchodzi do mnie i ściska
moją rękę. Nie odzywając się do siebie, próbujemy znalezć wyjście z lasu.
 Niedobrze mi.  Zatrzymuję się nagle i prawie w tym samym czasie
wymiotuję w krzaki.
Aries trzyma mnie w pasie i odgarnia mi włosy z czoła. Gdy kończę
zmęczona, przytula mnie do siebie i prowadzi dalej. Zmieniamy ubrania na
te, które ukryliśmy nocą w schowku, a materiały splamione krwią
i wspomnieniami palimy na trawie.
 Nie wzięłam torby!  zauważam, nerwowo zaplatając palce.
 Wrócimy po nią  uspokaja mnie Aries i chcąc nie chcąc, wracamy
w stronę polany, na której rozegrał się dzisiejszy koszmar. Aries zatrzymuje
się kilka kroków od wejścia na polanę.
 Za pózno. Właśnie ich zabierają  mówi i tuląc mnie mocno, odwraca
nas tyłem, zasłaniając widok tego, co dzieje się na polanie.
Nie słyszę nic, ale wierzę mu na słowo.
 Już. Dołączyli do map  oznajmia i pozwala mi zerknąć na polanę, na
której nie ma już ani ciał, ani krwi, ani mojej torby. Wszystko zniknęło.
Po chwili znika również wspomnienie minionych wydarzeń.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Otwieram oczy, czując w głowie pustkę.
 Aries, dlaczego tu jesteśmy?  pytam zdziwiona i rozglądam się
dokoła.
Polana wygląda olśniewająco w porannych promieniach słońca.
 Nie wiem  przyznaje chłopak.  Ale chyba wiem, gdzie jest motor 
odpowiada i ciągnie mnie za rękę.
Wychodzimy na skraj lasu i odnajdujemy czarny motor, skrzętnie ukryty
wśród liści.
 Czy my wagarujemy?  pytam, choć w głębi serca znam odpowiedz.
 Na to wygląda&  przytakuje Golden.  Dokąd teraz?
 Chcę do domu  mówię, a on kręci głową.
 Co powiesz mamie?
 %7łe zle się poczułam, na pewno wystawi mi usprawiedliwienie na
dzisiejszą nieobecność  odpowiadam bez zająknięcia.
 Chyba że tak.  Aries daje się przekabacić, a ja całuję go w policzek.
Po około piętnastu minutach stajemy przed moim domem. Wchodzimy do
hallu budynku, więc dla uwiarygodnienia historii zginam się w pół i udaję
przed obserwującymi nas osobami z obsługi, że boli mnie brzuch.
 A panience co dolega?  pyta zmartwiona kobieta zza kontuaru.
 yle się czuje, chyba niestrawność  tłumaczy w moim imieniu Golden
i uśmiecha się do niej, patrząc jej prosto w oczy, aż uginają się pod nią
kolana.
Znikamy w windzie, nim zdąży zadać następne pytanie. Aries otwiera
drzwi moim kluczem i już po chwili znajdujemy się w przedpokoju.
 Charlie, to ty?  dochodzi nas zdziwiony głos mamy.
 Nie, to my, pani Johnson  odpowiada Aries.
 Co się stało?  Mama ukazuje się w korytarzu.
 Millie zle się czuje, to chyba niestrawność  tłumaczy, a ja lekko
kiwam głową.
 Ojej, trzeba cię położyć  decyduje stanowczo mama, a Aries od razu
prowadzi mnie do pokoju.
Kładę się do łóżka, czując na sobie ciężar dzisiejszego dnia. Aries siada
obok, wiem, że nigdzie się nie wybiera, i to daje mi poczucie
bezpieczeństwa. Mama przynosi herbatę i jakieś leki, mówi, że zaraz
zadzwoni do pani Goway, aby usprawiedliwić naszą nieobecność. Zgadzamy
się od razu, gdyż o lepszym przebiegu wydarzeń nie mogliśmy marzyć.
Siedzimy w milczeniu przez piętnaście następnych minut, a ja powoli siorbię
ciepły napój z kubka. Niezręczną ciszę przerywa mama, oznajmiając, że
w szkole wszystko jest już załatwione, więc mogę się odprężyć. Przyjmuję to
bez mrugnięcia okiem, ale gdy wychodzi, nadal mam wrażenie, że coś jest
nie tak.
 Czy my nie powinniśmy być na siebie zli?  pytam.  Przecież się
pokłóciliśmy.
 Pokłóciliśmy? Kiedy? Nie przypominam sobie.
 To nie było tydzień temu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl