[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie bardzo. Ino lasem w bok od Tęczyna, potem Brodła, znowu krzynę lasem i
już my doma.
- Raju, raju... co oni powiedzą, jak nas zobaczą!
- Ciekawość, czy poznają? Dziecko się więcej przeinacza z latami niż starszy
człek. Ileżeś to miał wtedy?
- Coś ponad osiem lat...
- No a teraz osiemnaście, to kawał czasu. Ludzie gadają, co matka dziecko po
trzydziestu latach zdoli poznać. Zobaczymy.
- No prędzej, prędzej; ino byś przysiadał co sto kroków.
- A, bo mnie w Porębie nikt nie czeka - odparł Jasiek cicho. - Tedy chodzmy
dalej, kiedy ci tak pilno.
O ileż milsza była ta wędrówka dwóch przyjaciół od błąkania się samotnego
dziecka, udręczonego strachem i głodem!
Szli śpiewając wesołe krakowiaki, pogoda jak na zamówienie, a gdy im lipcowe
słońce nadto dopiekało, kładli się w lesie na mchu i odpoczywali. Chleba, sera,
wędzonki mieli obaj zapas potężny, zródełka po drodze częste, słowem, gdyby
nie tęsknota Wawrzusia, migiem zleciałyby im te mile z Krakowa do Poręby.
W Brodłach uczynili sobie ostatni popas; Jasiek obiecywał, że za dnia jeszcze
staną na miejscu. Przed wschodem słońca wyszli, a choć młodzi i silni,
zaczynali uczuwać zmęczenie; aż tu jak na szczęście turkot wozu rozległ się za
nimi. Przystanęli.
- W którą stronę jedziecie, gospodarzu? - spytał Jasiek.
- Kazbym jechał? Toli do porębskiego łasa.
- Może byście nas podwiezli krzynę? Od Krakowa piechotą idziemy, tak nogi
bolą...
- A siadajcie; wozu mi nie ubędzie i konie nie poczują.
Wskoczyli uszczęśliwieni, że im się taka gratka trafiła. Wóz się toczył cicho, koła
grzęzły w piasku.
- A wy dokąd? - spytał chłop.
- Także do Poręby.
- Odwiedzić kogo abo do księdza może?
- Do krewnych - krótko odpowiedział Jasiek; ale Wawrzuś nie mógł się
powstrzymać i spytał drżącym głosem:
- Nie znacie przypadkiem Wojciecha, tego, co jego chałupa czwarta z kraja?
- Wojciecha Skowronka? Juści, że go znam; krowę u mnie kupił dopiero w
tamten czwartek. Skądże mnie o niego pytacie? Po pańsku odziany... a
możeście syn dziedzica z Poręby?
- Nie; z Krakowa jestem - odparł Wawrzuś. Serce mu waliło ciężko, aż się bał, że
tamci ten łomot posłyszą.
- A co się dzieje z Mikołajową Zliwiną? - zapytał Jasiek.
- Ano, bieduje baba przez chłopa. Rady sobie dać nie może; rolę pospuszczała
sąsiadom, bo jakoż będzie sama wedle ziemi robić?
- Nie wydała się?
Chłop splunął.
- Ij... kto by ta brał takową sekutnicę? Męża zatrapiła, pasierba z domu
wygryzła, z piekła rodem baba i tyle. Dziewczyna z pierwszego małżeństwa też
bez jej niedozór zaziębiła się i pomarła. Znają ludzie Zliwinę, każdy jej z drogi
schodzi.
- A synka ponoś miała?
- Miała i ma do tej pory. Pań Jezus sprawiedliwy za biednego Jaśka na własnym
dziecku ją pokarał... cherlawe toto, ani jeszcze nie gada po ludzku, ino
mamroce jakosi nieskładnie, ciężko wyrozumieć, czego chce. Musicie tutaj
wysiąść, bo ja do tracza jadę, drzewa se wybrać na stodołę.
- Bóg zapłać za przysługę!
- Za mało, za mało - odpowiada gospodarz skręcając w lewo ku lasowi.
- Daleko jeszcze? - niecierpliwił się Wawrzuś.
- Ino ta górka zasłania - odpowiedział Jasiek.
- No to biegnijmy. Wypoczęliśmy na wozie, a ty się wleczesz jak ten ślimak.
- Biegaj sam, kiedyś taki chybki; ja już nie mogę prędzej.
Szli pod górę w milczeniu.
- Jasiek... ta wieś... tam... czy to..
- Juści, że Poręba. Idzże se do domu, a ja popytam się o wójta i z nim pierwej
pogadam. Kiedy macosze niedola, to może bym ja od niej ojcowiznę wykupił.
Wawrzuś nie słyszał już ani słowa... biegł ku wsi nieprzytomny z radości. Ach,
co tam matusia teraz robi? Ani się domyśla, że jej synek stracony, już-już... za
chwilę... za pół chwili do nóg jej upadnie.
Przystanął. W oczach mu się mieniło, w uszach dudniło, oparł się o drzewo, bo
się czegoś nogi pod nim uginały.
"O raju... tak blisko, a ja stoję i ruszyć się nie mogę." [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl