[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wzmacniacza, ale nie zdołaliśmy wyciągnąć zaklinowanego pudła. Zostawiliśmy więc tę
niezwykłą uśpioną istotę w spokoju. Kiedy odchodziliśmy, nadal nadawała swój przekaz, tak
jak od niepamiętnych czasów. Byłem jednak pewny, że nie z tego samego miejsca.
Droga górą była dużo krótsza niż ścieżka w wąwozie. Skradaliśmy się po cichu,
zachowując wszelkie środki ostrożności, jakie są niezbędne na terytorium nieprzyjaciela,
dopóki nie zobaczyliśmy z góry okolicy skarbca. Roboty opróżniły już naszą skrytkę.
Roziskrzony Tron stał w aureoli olśniewającego blasku między pakunkami i skrzyniami.
Do stojącego w pobliżu ślizgacza, przypuszczalnie dwukrotnie większego niż nasz,
ładowano mniejsze przedmioty.
Trzej złodzieje, których zobaczyliśmy przez szperacza, przyglądali się Tronowi.
Nietrudno było stwierdzić, że nie zmieści się do pojazdu, i że jego przewiezienie niewątpliwie
stanowi problem.
Poza tymi trzema na dole najwyrazniej nie było nikogo więcej. Sharvan gdzieś
zniknął. Tymczasem martwiłem się jednak o Maelen. Jeśli dotarła tu wcześniej, czy ukrywała
się gdzieś między skałami i szpiegowała jak my? Czy odważę się znów użyć psychopolacji?
Nie było innego sposobu, aby ją znalezć w tej surowej okolicy. Aczkolwiek zbliżał się
jeden z tych pochmurnych świtów na Sekhmet i widoczność była lepsza niż wtedy, gdy
rozpoczynaliśmy wędrówkę. Zdecydowałem się posłużyć telepatią, gotów natychmiast
przerwać, gdybym chociaż przelotnie odebrał jakąś grozną transmisję. Tym razem jednak nie
natknąłem się na żaden przekaz. Podniesiony na duchu, odtworzyłem w myślach obraz
Maelen i na serio zabrałem się do poszukiwań.
Nie wychwyciłem jednak nawet sygnału blokady myślowej. Maelen nie było na
wzgórzach, na których się ukrywaliśmy. Może więc przebywa na dole, w pobliżu skrytki?
Bardzo ostrożnie zacząłem przeczesywać myślami dolinę, obawiając się wywołać reakcję
podobną do poprzedniej. Złodzieje mogli trzymać tam na wszelki wypadek drugą uśpioną
istotę.
Napotkałem pustkę i już samo to było swego rodzaju wstrząsem. Nie mogłem
przeniknąć myśli żadnego z trzech mężczyzn, których widziałem przy Tronie. Mieli pola
ochronne, które stanowiły nieprzeniknioną barierę dla mojej sondy. Być może przyczyną był
fakt, że mieli do czynienia z uśpionym i tylko tak mogli się nim posługiwać. Tak więc od nich
niczego nie mogłem się dowiedzieć. Odpowiedz Maelen też nie nadeszła z doliny.
Kiedy się o tym przekonałem, rozszerzyłem zasięg poszukiwań, wybierając kierunek
południowy. Stamtąd nadeszliśmy, kiedy odkryliśmy to miejsce. Zapuszczając się tak myślą
coraz dalej, odebrałem cichą, drżącą odpowiedz!
 Gdzie& gdzie?  Włożyłem w to pytanie całą siłę.
 & tutaj&  Bardzo słaby impuls, bardzo odległy.  & pomóż& tutaj&
Naglący ton jej prośby nie budził wątpliwości. Jeszcze silniejszym bodzcem do
działania było słabe natężenie jej sygnału myślowego. Byłem pewny, że Maelen jest w
poważnych opałach. Równie oczywisty był wybór, jakiego musiałem dokonać. Przyszliśmy tu
z powodu ładunku, za który załoga  Lydis ponosiła odpowiedzialność. Było nas ośmiu
przeciwko nieznanej liczbie nieprzyjaciół.
I była jeszcze Maelen, która zaginęła i wzywała mnie na pomoc.
Decyzję częściowo podyktowało mi ciało Thassy; teraz jestem tego pewien. Kiedyś
obawiałem się, że barsk Jorth okaże się silniejszy od człowieka Kripa Vorlunda, a teraz
Maquad z Thassów  albo ta nikła jego resztka, która stanowiła cząstkę mnie  odmienił
moje życie. Thassa wołał Thassę; nie mogłem się oprzeć temu wezwaniu. Wszakże moje
drugie dziedzictwo nie pozwalało mi też odejść bez uprzedzenia pobratymców.
Przypadek sprawił, że najbliżej znajdował się Lidj. Podczołgałem się dość blisko, żeby
położyć dłoń na jego ramieniu. Drgnął, kiedy go dotknąłem, odwrócił się, żeby na mnie
spojrzeć. Chociaż dzień był pochmurny, widzieliśmy się wyraznie.  Maelen ma kłopoty.
Wzywa mnie na pomoc  szepnąłem, nie chcąc, aby mój głos rozniósł się dalej.
Lidj nic nie powiedział, nie zmienił się na twarzy. Nie wiem, czego się spodziewałem,
lecz posłał mi tak przeciągłe, stanowcze spojrzenie, że musiałem się zdobyć na odwagę, aby
mu popatrzeć w oczy. Czekałem, jednak on wciąż milczał. Potem odwrócił wzrok w stronę
wąwozu. Poczułem przejmujący chłód, jakby zdarto ze mnie ciepłą kurtkę, wydając moje
nagie ramiona na pastwę wiatru.
Nie mogłem jednak cofnąć wypowiedzianych słów; jakiś wewnętrzny głos nakazywał
mi trwać w powziętym postanowieniu. Odwróciłem się i odpełzłem na brzuchu. Oddaliłem
się nie tylko od magazyniera, ale i od krawędzi wąwozu, gdzie moi przyczajeni towarzysze
czekali na sygnał do ataku  jeśli taki właśnie znak da im Harkon.
Teraz musiałem odegnać od siebie wszelkie myśli o załodze  Lydis . Musiałem całą
uwagę skupić na tej nici, tak cienkiej i wiotkiej, która łączyła mnie z Maelen.
Delikatne było to włókno i słabe, tak zwiewne, że lękałem się, iż pęknie i zostanę bez
żadnych wskazówek.
Nić sprowadziła mnie z urwiska na dół. Poznałem charakterystyczne cechy
krajobrazu, które utrwaliłem w pamięci. To była droga do wizerunku kociej głowy. Dotarłem
do miejsca, z którego powinienem widzieć blady, widmowy zarys prastarego rytu na skale.
Tego ranka jednak światło, być może z braku piasku nagromadzonego we właściwych
miejscach, nie ułatwiło mi zadania. Dostrzegałem tylko otwór pyska.
Tam właśnie prowadził mnie rozpaczliwy zew Maelen. Wczołgałem się do środka,
spodziewając się, że zastanę ją leżącą w mroku. Grota była jednak pusta! Odbierałem tylko jej
wezwanie, ale dobiegało zza ściany!
Naciskałem kamienne bloki i biłem w nie pięściami w przekonaniu, że gdzieś muszą
być ukryte drzwi, że któryś z bloków wypadnie albo się obróci. Jak inaczej Maelen weszłaby
do środka?
Kamienie jednak były spojone tak mocno, jakby ułożono je zaledwie przed kilkoma
tygodniami.
 Maelen!  Leżałem z rękami przyciśniętymi do ściany.  Maelen, gdzie jesteś?
 Krip& pomóż& pomóż&
Ciche, bardzo odległe wołanie szybko rozpływało się w ciszy. Strach, który mnie
dręczył od chwili, gdy odebrałem jej komunikat, znów ścisnął mnie za gardło. Byłem pewny,
że jeśli szybko nie zdołam do niej dotrzeć, nie będę miał po co już iść. Maelen ucichnie na
zawsze.
Zostało mi tylko jedno wyjście. Jeśli z niego skorzystam, mogę nie mieć już czym się
bronić. Znów jednak nie miałem wyboru. Wyczołgałem się na zewnątrz.
Położyłem się na brzuchu i wycelowałem miotacz w otwór groty. Potem spuściłem
głowę na zgięte ramię, osłaniając oczy przed jaskrawym błyskiem strzału, i pociągnąłem za
spust.
Buchnął ognisty żar, choć większą jego część wchłonęło moje ochronne ubranie.
Poczułem swąd tlących się rękawic, palący płomień liznął mój policzek. Nie przerywałem
jednak, kierując pełną moc miotacza na wewnętrzną ścianę. Nie miałem pojęcia, jak to
podziała na bloki; mogłem tylko być dobrej myśli.
Kiedy wyczerpałem cały ładunek broni, musiałem chwilę zaczekać. Nie miałem
odwagi wczołgać się do ciasnej pieczary przed jej ostygnięciem. Nie mogłem też jednak
zwlekać zbyt długo.
Wreszcie zwyciężyła niecierpliwość. To, co zastałem w środku, wprawiło mnie w
zdumienie. Bloki, które w dotyku przypominały rodzimą skałę urwiska, zniknęły bez śladu,
jakby tylko udawały kamienie. Dzięki temu mogłem wczołgać się do przejścia za nimi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl