[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rosomak instynktownie za pień się cofnął i spojrzał w górę.
Na konarze, obok siebie, siedziały dwie nieruchome, wielkie, bure postacie. Patrzały na niego dwie pary
jaskrawopomarańczowych, okrągłych oczu, mrugając; i te twarze starych skąpców czy zbrodniarzy
wykańczał na typ zbójecki czarny, potężny, zagięty nos-dziób.
Bez ruchu i głosu człowiek i para wielkopańskich rycerzy-rabusiów patrzeli na siebie.
Zrozumiał Rosomak ciszę i pustkę tego ostępu. Panowała tu burga tyrana-bandyty w pióropuszu na
głowie.
Zniszczył życie wokoło, wymordował wszystko i królował, i wkładał, mocarz siły nad prawem.
- Tuś mi, krzyżacka wywłoko! - warknął zajadle Rosomak. - Tuś mi, herbowy rakarzu, kacie leśnego
stworzenia, bezbożniku możny, tyranie słabych, cichych i spokojnych! Teraz na cię sąd i prawo! Teraz
na cię kres! Słyszałem nieraz w nocy twe krwawe hasło i jęk ofiar i szukam cię już lata. Aż mnie tu
przyprowadził opiekun pomordowanych ptasząt, byś za żywot łotrowski gardło dał. Ostatnia to twoja
noc!
Zawrócił i odszedł, rzuciwszy ten pozew. Jeszcze korzystając z ostatnich chwil dnia, odszukał barć.
Wskazały mu ją wracające z boru pracownice i ucieszył się, że była niewysoko i otwór miała dość
szeroki.
- Teraz spocznę i ciszy posłucham - rzekł wyciągając się na mchach.
Ale spocząć nie mógł. Słońce zgasło, z bagien wstawały chłodne opary; ogarnął go ziąb. Więc się
rozebrał, wytarł ciało do czerwoności mchem i znowu wilgotną bieliznę naciągnął. Teraz się rozgrzał, na
głód fajkę wypalił i rozdmuchał na brzegu niewielki ogieniaszek.
Obruszyło to panów ostępu.
- Uhu, uhu! - rozległo się ponuro, groznie. Czarny cień wysunął się z gąszczy, miękkie skrzydła
musnęły go prawie w locie, zakołowało straszydło nad ogniem i popłynęło nisko nad topielą do lasu po
łup.
Po chwili drugi za nim podążył - Uhu, uhu! Unguibus et rostro! Szponami i dziobem! Herbowa dewiza i
bojowy zew! Uhu, uhu!
Wyciągnięty U ognia Rosomak słuchał. Od puszczy grzmiał weselny, wiosenny chór: łkanie słowików,
bełkotanie cietrzewi, pobekiwanie kozłów. Na bojowe hasło rabusia - zaledwie chwila ciszy i znowu
radosne hymny młodego życia. Nagle rozdarł powietrze krzyk bólu, grozy, śmierci - i znowu cisza.
- Zadarł zająca! - szepnął Rosomak
Na niebo wypłynął księżyc. Mgły w jego widmowym świetle potworzyły korowody tańczących mar w g zł
ach powłóczystych. %7łabie kapele im grały; powiew wiatru układał figury, grupy, koła.
- Do domu jechać w tych dniach nie można - rzekł, jakby końca rozmowy nie słyszał - bo mi Aatana
Skóra powiedziała dziś na ucho, żebym jej akuszera sprowadził. Czy pan doktor będzie łaskaw? -
zwrócił się z ukłonem do %7łurawia.
- Wypatrzyłem drugą barć - rozstrzygnął kwestię Rosomak.
- No to i po co majaczysz i nas się radzisz?
- A po to, żem fajki poobiedniej nie dopalił, a wyście statków nie zmyli. Jak się to skończy, to ruszymy
wszyscy na ciężką robotę. Barć jest na Chojowej Górze, za topielą.
- Aha, musimy faszyną jakie takie przejście wymościć i jeszcze się skąpiemy po pas. Dobra nasza!
Jazda! - porwał się Pantera do zmywania.
Po chwili ruszyli wszyscy trzej, zostawiając chatę pod opieką Opatrzności. Nawet Kuba, zgorszony tą
ogólną wyprowadzką, dopędził ich i wsunął się na poobiednią drzem] do kieszeni %7łurawia.
Szli bez drogi za Rosomakiem i mówili o za mierz on robocie.
- Co roku na świętą Annę poglądam na tę Chojow Górę i łeb suszę, jak by się tam dostać - rzekł
Pantera.
- Dlaczegóż specjalnie na świętą Annę? - spytał %7łuraw - Bo święta Anna grzyby sieje. Nie wiesz? Na
Chojowej Górze rosną pewnie od początku świata co roku i nikt ni zbiera, boć tam nawet zimą trudno
się dostać. Przeklęta topiel!
- Innym przeklęta, a nam błogosławiona - poprawi Rosomak. - Mielibyśmy to taki swój świat i raj, żeby
bitl drogi szły do chaty? Ucieklibyśmy po tygodniu, bo ludzie by nam życie zatruli.
- Pewnie. Chłopi i baby do %7łurawia z chorobami. %7łydz po ryby, no i goście. Rany Pańskie! Jak kiedy
posłyszycie w nocy, że jęczę, wiedzcie, że mi się to śni.
- Niech no kładki do Odrowąża nad wodą się pokażą, stary wnet się zjawi prawić mi o łamaniu w
kościach! - rzekł %7łuraw.
- Ten do nas pasuje. Temum rad - uśmiechnął się przyjaznie Rosomak. - On mnie uczył leśnego bytu.
Stanęli nad topielą i zaraz zawzięcie zabrali się do roboty.
Wiązali faszynę i słali jakby pomost. Całe bagno chybotało pod stopami; musieli omijać zupełnie
nieporosłe bezdnie, szukać choć nikłej skorupy białawego, gąbczastego mchu: coraz to któryś zapadał i
towarzysze musieli go wyciągać na sznurze. Zmoknięci, czarni od szlamu, parujący znojem, mordowali
się, walczyli, zdobywali krok za krokiem, tak w swym uporze zaciekli, że nawet się nie odzywali. A
wszystko - o zdobycie tej krzyny czerwiu dla sierocego roju pszczelego.
Gdy hejnał wieczorny otrąbiły żurawie, pół brodząc, pół pełznąc, Rosomak wydostał się z grzęzawicy i
bez tchu legł pod sosną-przodownicą. Towarzysze słali bezpieczniejsze przejście, ale już też byli bez
siły.
- Wracaj, pora do chaty! - zawołał %7łuraw
- Wracajcie, ja tu zostanę, zanocuję. Jutro rano przynieście, ile znajdziecie, sznurów, garnek z żurem,
kapelusz z siatką, co wisi na ścianie w komorze, no i chleba kawałek na śniadanie.
- Zgłodniejesz, zmarzniesz w mokrej bieliznie! - wołał %7łuraw troskliwie.
- Zapałki i tytoń miałem w czapce, więc są suche, siekiera i nóż jest, chrustu nie brakuje. Przenocuję
doskonale, o świcie już barć znajdę i co trzeba przygotuję, zanim przyjdziecie. To nie ramowy ul, co ino
daszek uchylić. Będziemy mieli jeszcze kramu co niemiara. Spocznę przed ciężką robotą. %7łegnajcie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl