[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siebie i innych. Umieszczono by go na oddziale psychiatrycznym w celu obserwacji.
Młody pisarz, starając się zdobyć czytelników, potrzebował zazwyczaj rozgłosu. Ale
Tommy nie bardzo mógł sobie wyobrazić, jaką promocję jego przyszłym książkom
mogła zapewnić konferencja prasowa, na której opowiadałby o wakacjach na
oddziale psychiatrycznym i pokazywał zdjęcia swojej osoby w kaftanie
bezpieczeństwa. Nie był to image Johna Grishama.
Tak mocno przyciskał głowę do drzwi, że zaczęło go boleć ucho, ale wciąż nic nie
słyszał.
Cofnął się o krok i położył na mosiężnej gałce lewą dłoń. Poczuł chłód metalu.
Zdawało się, że pistolet, który ściskał w prawej ręce, waży teraz czterdzieści
funtów. Broń wyglądała groznie. Zaopatrzona w magazynek mieszczący trzynaście
naboi, powinna natchnąć go pewnością siebie, ale Tommy wciąż drżał.
Choć bardzo pragnął wyjść i więcej tu nie wracać, nie mógł tego uczynić. Był
właścicielem domu. Jego mury stanowiły inwestycję, której nie mógł porzucić. Banki
rzadko umarzały kredyt w związku z najazdem piekielnej laleczki.
Był dosłownie sparaliżowany, a własne niezdecydowanie napawało go wstydem.
Chip Nguyen, twardy detektyw, którego fikcyjne przygody Tommy opisywał, rzadko
odczuwał wątpliwości. Chip zawsze wiedział, co robić w najbardziej niebezpiecznych
sytuacjach. Zwykle wykorzystywał w tym celu pięści albo spluwę, lub jakiekolwiek
tępe narzędzie znajdujące się akurat pod ręką, czy też nóż odebrany oszalałemu
przeciwnikowi.
Tommy miał broń, prawdziwą broń, pierwszorzędną broń, a jego przeciwnik mierzył
zaledwie dziesięć cali wzrostu, ale nie mógł się przemóc i otworzyć tych cholernych
drzwi. Przeciwnicy Chipa Nguyena mieli zazwyczaj dobrze ponad sześć stóp wzrostu
(z wyjątkiem obłąkanej zakonnicy w powieści pod tytułem Morderstwo to zły nawyk),
a niejednokrotnie byli to istni giganci, naszpikowani sterydami kulturyści o
potężnych bicepsach, przy których Schwarzenegger wyglądał jak wymoczek.
Zastanawiając się, jakim cudem mógłby jeszcze kiedyś pisać o człowieku akcji,
skoro sam nie umiał zachować się stanowczo w chwili kryzysu, Tommy w końcu
otrząsnął się z krępującego paraliżu i powoli przekręcił gałkę. Dobrze nasmarowany
mechanizm nie zaskrzypiał  lecz jeśli lalka patrzyła na drzwi, to musiała zauważyć,
jak gałka się obraca, i mogła skoczyć na niego w chwili, gdy wejdzie do pokoju.
Kiedy przekręcił już gałkę do końca, domem wstrząsnęło podobne do pioruna
uderzenie, od którego zadrżały szyby w oknach. Sapnął, puścił gałkę, odskoczył do
tyłu i przyjął pozycję strzelecką, ściskając obiema dłońmi pistolet i celując w drzwi
gabinetu.
Wtedy uświadomił sobie, że uderzenie było podobne do pioruna, gdyż był to
właśnie piorun.
Kiedy już pierwszy grzmot zamienił się w cichy pomruk dobiegający z odległego
zakątka nieba, Tommy zerknął ku końcowi korytarza, gdzie na oknie zamigotało
blade światło błyskawicy, a wówczas nocą wstrząsnął drugi grzmot.
Przypomniał sobie, jak wcześniej obserwował smoliste chmury, które napływały
znad oceanu i zakrywały księżyc. Wiedział, że niedługo spadnie deszcz.
Zakłopotany swoją przesadną reakcją na uderzenie pioruna, Tommy podszedł
śmiało do drzwi gabinetu. Otworzył je.
Nic na niego nie skoczyło.
Jedynym zródłem światła była lampka na biurku, reszta pokoju tonęła w głębokich i
groznych cieniach. Mimo to Tommy mógł dostrzec, że miniaturowa istota nie czai się
tuż za drzwiami.
Przekroczył próg pokoju, namacał kontakt i zapalił górne światło. Cienie czmychnęły
pod meble, prędzej niż zgraja czarnych kotów.
Nagła jasność nie zdradziła obecności małego stwora.
Nie było go już na biurku  chyba że przycupnął gdzieś za monitorem komputera i
czekał, aż Tommy zdobędzie się na odwagę i podejdzie bliżej.
Wchodząc do gabinetu Tommy zamierzał pozostawić drzwi otwarte, gdyby trzeba
było się szybko wycofać. Teraz jednakże doszedł do wniosku, że gdyby lalka
wymknęła się z pokoju, miałby niewielkie szansę znalezienia jej gdzieś w domu.
Zamknął drzwi i oparł się o nie plecami.
Rozwaga nakazywała, by postępować jak przy łowach na szczura. Ograniczyć pole
działania bestii do niewielkiej przestrzeni. Przeprowadzić metodyczne poszukiwania
pod biurkiem. Pod sofą. Za dwiema komodami. Zajrzeć w każdy kąt, gdzie mógłby się
ukryć ten szkodnik, a w końcu wypłoszyć go na otwarte pole.
Pistolet nie był najlepszą bronią w przypadku łowów na szczura. Lepsza byłaby
łopata. Mógłby zatłuc nią tego stwora, natomiast trafienie w niewielki cel z pistoletu
nastręczałoby znacznie więcej trudności, choć był niezłym strzelcem.
Przede wszystkim nie miałby dość czasu, by wymierzyć starannie i oddać dobrze
obliczony strzał, jak czynił to na strzelnicy. Musiałby postępować jak żołnierz na
wojnie, polegając jedynie na instynkcie i refleksie, a nie miał pewności, czy odznacza
się w dostatecznym stopniu jednym i drugim.
 Nie jestem Chipem Nguyenem  przyznał cicho.
Poza tym podejrzewał, że lalka potrafi poruszać się niezwykle szybko. Bardzo
szybko. Szybciej nawet od szczura.
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie pójść do garażu po łopatę, ale w końcu
zdecydował, że pistolet chyba wystarczy. Gdyby teraz stąd wyszedł, to mógłby już
nie mieć odwagi, by wejść do gabinetu po raz drugi.
Zaalarmował go niespodziewany hałas przypominający tupot maleńkich stóp.
Przesuwał lufą pistoletu w lewo, w prawo, znów w lewo, by uświadomić sobie po
chwili, że słyszy tylko uderzenia pierwszych kropel deszczu o gliniane dachówki.
%7łołądek zalewała mu fala kwasów, dostatecznie żrących, by w mgnieniu oka
rozpuścić stalowe gwozdzie. Prawdę mówiąc czuł się tak, jakby zjadł ich około funta.
%7łałował, że na kolację nie spożył com tay cant zamiast cheeseburgerów, albo
smażonych na patelni warzyw z nuoc mam zamiast cebuli.
Ruszył z wahaniem przez pokój, a potem zaczął obchodzić biurko. Rozdział ostatniej
książki z poprawkami naniesionymi czerwonym długopisem i pusta butelka po piwie
znajdowały się nietknięte tam, gdzie je pozostawił.
Stwór z okiem węża nie krył się za monitorem. Ani za laserową drukarką.
Pod lampką na biurku leżały dwa rozdarte skrawki białej bawełny. Choć nieco
postrzępione, wciąż miały rozpoznawalny kształt rękawiczek z jednym palcem  był
to prawdopodobnie kawałek materiału zakrywający dłonie tego stwora. Okazało się,
że został oderwany  może przegryziony  na wysokości nadgarstków, by uwolnić
prawdziwe ręce tej istoty.
Tommy nie rozumiał, jakim cudem mogła w lalce kryć się jakakolwiek żywa istota,
kiedy po raz pierwszy wziął ją do rąk, a potem niósł na górę. Miękki materiał zdawał
się być wypełniony piaskiem. Nie wyczuł wtedy w tej diabelskiej szmaciance żadnych
twardych powierzchni, niczego, co świadczyłoby o układzie kostnym, żadnej czaszki,
chrząstki, ani kawałka ciała, jedynie miękkość, zmienność kształtów, amorficzność
postaci.
Ekran monitora nie świecił już napisem: termin upływa o świcie. Na miejscu tego
niezrozumiałego, a mimo to złowieszczego przesłania widniało jedno słowo: tik-tak.
Tommy miał wrażenie, że tak jak biedna Alicja wpadł do jakiegoś niesamowitego
świata równoległego  nie przez jamę królika, ale grę komputerową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cukierek.xlx.pl