[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Phoebe lekko zbladła. Wydawało się, że nie chce patrzeć na Frannie. Kierowca przytrzymał im
drzwiczki, weszły do silnie pachnącego skórą wnętrza samochodu i usiadły.
- Poważnie, Frannie?
- Tak.
- Kilka tygodni temu?
- Na początku sierpnia.
Frannie splotła dłonie, żeby się rozgrzać i dodać sobie otuchy.
- Wygląda na to, że nasz rok ma jakiegoś pecha, nie sądzisz, Phoebe? Meredith nie żyje. Jonathan
nie żyje. Susie oślepła. Trzy osoby. Dość okropny zbieg okoliczności, prawda?
Phoebe potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, żeby to był zbieg okoliczności.
- Co masz na myśli?
Phoebe milczała przez chwilę, a potem poprosiła kierowcę, żeby podrzucił ją na stację, ponieważ
musiała wracać do Londynu.
- Zadzwonię do ciebie, Frannie.
- O co chodzi?
- Można cię złapać w Muzeum Brytyjskim?
- Tak.
Phoebe zmieniła temat i gdy jechały przez York paplała z udawaną wesołością o starych znajomych,
raczej obserwując czujnie jak ptak mijane widoki niż patrząc Frannie w oczy.
Pod stacją wysiadła z limuzyny.
- Jutro do ciebie zadzwonię - powiedziała i nie oglądając się za siebie weszła do środka.
ROZDZIAA CZTERNASTY
- Chyba że chce pani kupić rydwan - powiedział Penrose Spode do słuchawki telefonicznej.
Miał otarty czubek brody i plaster na czole, gdyż w drodze do pracy spadł z roweru. Jego czarne włosy
były jak zwykle przylizane i gładkie niczym focze futro. Siedział sztywno za biurkiem naprzeciwko
Frannie, w koszuli, której przyszarzała biel korespondowała z barwą jego cery, zielonej sztruksowej
marynarce i starannie zawiązanym krawacie koloru sosu od pieczeni, trzymając słuchawkę w pewnej
odległości od ucha, jakby była workiem brudnej bielizny należącym do kogoś obcego.
- Nie - powiedział lodowatym tonem. - Nie - powtórzył.
Frannie wprowadzała do komputera swoje notatki o opatrzonych etykietkami, ale nie skatalogowanych
eksponatach przechowywanych w podziemiach i miała trudności z odcyfrowaniem własnego
charakteru pisma. Było jej zimno, czuła się zmęczona i bolała ją głowa. Miała wrażenie, że poranny
deszcz wszedł za nią do Muzeum i otula ją teraz jak przemoczony płaszcz. Ziębił jej ciało tak, jak
dziwna reakcja Phoebe Hawkins na wiadomość o śmierci Jonathana Mountjoya zmroziła jej myśli.
Deszcz padał przez całą noc, zerwał się wiatr. Leżała w łóżku w swoim mieszkaniu i drżała z zimna,
zapadając na krótkie chwile w niespokojny sen.
- Nie, z całą pewnością nie - powiedział Spode.
Frannie zmarszczyła pulsujące bólem czoło i wystukała:
Miecz na bawoły, Ram Dao. Inkrustowana drogimi kamieniami rękojeść.
Sztylet z kościaną rękojeścią, dynastia Gupta.
Nepalski nóż z żelazną klingą i miedzianymi obrączkami na rękojeści.
- Proszę pani - ciągnął Spode - jak już mówiłem, obawiam się, że połączono panią z niewłaściwą
sekcją. To są Starożytności Wschodnie. Powinna pani porozmawiać z kimś z sekcji rzymskiej. -
Zasłonił słuchawkę dłonią. - Wariatka, kompletnie szurnięta.
Frannie nie była pewna, czy Spode zwraca się do niej, czy do pokoju w ogólności. Zachowywał się w
ten sposób przez cały ranek i usiłowała go ignorować, jak to zwykle robiła, gdy był rozdrażniony.
Miała jednak kłopoty ze skupieniem się na pracy. Przed godziną znów wzięła aspirynę, ale niewiele
jej to pomogło. Pociągnęła kolejny długi łyk coli z puszki, która stała na jej biurku. Cola czasem
działała na nią, gdy miała kaca albo po prostu czuła się parszywie.
Była dziesiąta trzydzieści. Dwie i pół godziny do lunchu. Jej silna wola skruszała. Wyciągnęła z
torebki Twixy, które kupiła sobie na deser. Kiedy rozdarła opakowanie i odgryzła kawałek jednego
paluszka, Spode popatrzył na nią z pogardą.
- Tak, proszę pani - powiedział do słuchawki. - Jestem tego głęboko świadom.
Kursor na monitorze Frannie mrugał cierpliwie, mały pomarańczowy kwadracik na czarnym ekranie.
Spode słuchał nie komentując i przez chwilę panowała cisza. Korytarzem nadchodzili jacyś ludzie.
Usłyszała jowialny irlandzki akcent Declana O Hare, kustosza Starożytności Wschodnich, i rubaszny
śmiech osoby, z którą był. Otworzyły się drzwi. Odwróciła się w momencie, gdy O Hare wetknął
głowę do pokoju.
- O, Frannie. Jaka jesteś dziś elegancka. Pewnie masz ważną randkę, co?
Uśmiechnęła się słabo. Nie była w nastroju do słuchania jego żartów. Za nim stał jakiś ubrany w
anorak mężczyzna z kozią bródką.
O Hare mówił dalej.
- Frannie zostanie wkrótce uwolniona od wiecznego mozołu w podziemiach. Zwit nowego świata
jest już bliski. Jeśli Penrose będzie bardzo grzeczny, może i jemu coś kapnie. Mogłabyś przyjść do
mojego gabinetu jutro o wpół do dziesiątej? Planujemy nową wystawę i chciałbym, żebyś od początku
brała udział w jej organizacji. Jak daleko zaszłaś z katalogowaniem?
- Prawie skończyłam.
- Mogłabyś dokończyć to dzisiaj?
- Mogę spróbować.
- Może zostałabyś po godzinach?
- Muszę wyjść za piętnaście siódma. Zrezygnuję z przerwy na lunch.
- Kochana dziewczyna!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podobne
- Start
- James Axler Outlander 21 Devil in the Moon The Dragon Kings, Book 1
- James Lee Burke Robicheaux 12 Jolie_Blon's_Bounce
- James Alan Gardner [League Of Peoples 04] Hunted
- James Axler Deathlands 055 Shadow Fortress
- James Axler Deathlands 060 Destiny's Truth
- James White SG 02 Star Surgeon
- James Brown The Los Angeles Diaries (pdf)
- James Axler Deathlands 054 Judas Strike
- James Julia PrzyjÄcie w Regent's Park
- James Axler Deathlands 056 Sunchild
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- trzonowiec.htw.pl